Mianownik:
W języku polskim zwykle nie wiadomo ani kto, ani co.
Z mianownikiem też zawsze coś jest nie w porządku, jakoś trudniej. Typowy mianownik odpowiada na pytanie: Kto ty jesteś? Polak mały. Ale jak to w polskim – zaraz czegoś brakuje, już coś złamano, zapodziano. Weźmy taki mianownik „zwierzę” – przecież odmienia się dalej zwierzęcia, zwierzęciu, więc mianownik jest wybrakowany. Podobnie w mianowniku imię – a w dalszych przypadkach mamy imienia, imieniu. Mianownik stoi na pierwszej linii i najłatwiej mu coś urżnąć albo zmienić końcówkę .
Rozkradziono dużo liter z mianowników, inne zgubiono, inne zamieniono. Weźmy taki sejm – kiedyś mianownik od rzeczownika sejm brzmiał: sjem. Szlachta go zgubiła w pomroce dziejów i pijaństwa i musiano dosztukować nowy, a każdy udaje, że nic się nie stało.
Albo inny zgubiony mianownik: deżdż. Mawiano: dżdżysty dzień, dżdżu kania pragnie i dżdżownica na ulicach. Ale zaniedbali pisownię i zmienili na deszcz. I potem już poszła cała odmiana do wymiany. Jak teraz spytacie, jaki jest mianownik od dżdżu, nikt nie wie.
Ogólnie dziedzictwo językowe ma się źle: jedne wyrazy nie mają liczby mnogiej, jak odzież czy ryż, inne nie mają liczby pojedynczej, jak drzwi, majtki czy spodnie.
Z powodu tego wybrakowania, dla bezpieczeństwa, niektórzy raperzy zamiast mianownika używają wołacza, przedstawiając się Doniu (w mianowniku powinno być: Dominik, ale łatwo ukraść).
Zresztą nawet słowo, od którego pochodzi mianownik – miano – też się zgubiło i dziś miano oznacza głownie bezosobową formę czasu przeszłego od mieć.
Dopełniacz
Dopełniacz jest agresywnym przypadkiem. Nie dość, że wypycha z gniazda języka ojczystego biernik, to jeszcze wpycha się w miejsce mianownika w zaprzeczeniach. Pytamy naiwnie z mianownikiem: Jest mleko? A wtedy atakuje dopełniacz: Nie ma mleka!
Kiedy słyszymy od dozorcy: A ty tu czego? – wbrew pozorom powinniśmy unikać dopełniacza. Najsłynniejszym dozorcą, który pytał: A ty tu czego, a..? – był Stanisław Popiołek z serialu „Dom”. Pytanie: A ty tu czego? – należy rozumieć jako pytanie: do kogo.
Dopełniacz samą nazwą wskazuje, że bez niego pojedyncze rzeczowniki są jakieś pustawe, brzmią głucho, czegoś im brakuje. Z dopełniaczem – od razu wesoło i jakoś konkretniej: np. dozorca – domu, kaganek – oświaty, kość – niezgody. Agresywny dopełniacz nie może mieć stałej formy, faluje jak ameba. W dopełniaczu mamy więc formy Chełma i hełmu, telewizor -telewizora, ale bór-boru, poza tym mężczyzny, poza tym boa. Ani w tym składu, ani ładu.
Tak niestabilny przypadek powoduje, że jego formy mogą ciągnąć się w nieskończoność, zarażając coraz to nowe rzeczowniki i przymiotniki: np. poseł związku republik socjalistycznych radzieckich słynącego z nauk Marksa, dziennikarza, rewolucjonisty itd. itd.
Celownik
Jeden z najsłynniejszych przypadków złego użycia celownika jest w zdaniu „Oczko mu się odkleiło, temu misiu”. W filmie Miś wygłasza je spoza kadru II kierownik produkcji Tomasz Orlikowski.
Większość rzeczowników rodzaju męskiego odmienia się normalnie z końcówką -„owi”: misiowi, kierownikowi, patrolowi. Jak to więc jest, że słysząc w filmie „temu misiu” nas śmieszy, ale poprawne nie śmieszy nas zupełnie poprawne orłu (orłowi zresztą też nas nie śmieszy i też jest poprawne – np. orłowi nałożyć koronę). Język polski zawsze zrobi boczną furtkę, żeby dać Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Wcelować w dobrą formę jest niezwykle trudno. Używając celownika w polszczyźnie nierzadko można spudłować. Np. mówimy „przyglądam się kaszy jaglanej, owsianej” – ale już nie „mannej”, tylko „kaszy mannie”. Bo manna to rzeczownik, w celowniku odmienia się jak „panna”. Wiele osób wpada w tę pułapkę i niesie dyshonor fałszywej odmiany.
Panna i manna są podobne i odmieniają się podobnie ale podobieństwo to nie jest reguła. W liczbie mnogiej, niejako w tłumie, formy mułłom i mułom brzmią podobnie. Ale po rozpierzchnięciu się, kiedy zdybiemy takiego samotnie w celowniku liczby pojedynczej, brzmią już niepodobnie: komu-czemu mam za złe: i mulle, i mułowi.
Trochę nam to reguły zamula. Za dodanie swoich trzech groszy możemy też podziękować wampirzycy Muli z książki „Wiedźmin”. Podziękujmy więc wszystkim: mulle, mułowi i Mule, oraz mułłom, mułom i Mulom. W kontekście celownika wydaje się, że mówimy poprawnie tylko przez przypadek.
Biernik
Wszyscy pamiętamy – kogo co? – Wojciecha Młynarskiego, kiedy śpiewał – kogo co? – piosenkę, balladkę pieprzną cokolwiek, która opiewała kogo co – tych facetów, co to się snują i są już tacy, że czego się dotkną, zaraz zepsują. W domu czy w pracy. Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?
Biernik odpowiada właśnie na to pytanie.
Wszystko, co czynnie nie ucieka, co zostaje, co pozwala robić na sobie eksperymenty, harce wyprawiać, co ulega i poddaje się myślom, mowom, uczynkom i zaniedbaniom – to właśnie domena biernika. Biernik siedzi czeka, aż przyjdzie walec i wyrówna (kogo-co?).
Ponieważ w przyrodzie większość rzeczy jest symetryczna i komplementarna, biernik powinien mieć także swój komplementarny przypadek na określenie tego, kto tym walcem jedzie. Taki przypadek jest – nazywa się czynnik i występuje zwykle w liczbie mnogiej – to tzw. czynniki – one jeżdżą walcem i wyrównują.
Kiedy jednak wyrównanie się nie uda, bo panowie z piosenki są dość konsekwentni w porażkach, wtedy rozpływają się oni we mgle, a język polski używa formy oznaczającej samozniszczenie, czyli się: zniszczyło się, przewróciło się – niech leży, wyrobiło się. Się zbiło, się upadło, się znikło. Nie ma odpowiedzialności, zostaje tylko to, co w bierniku – kogo-co? – szybę się zbiło; mandat się dostało; poszło się siedzieć. A jak siedziało, to źle wyglądało. I w końcu tak to wyszło.
Narzędnik
W piosence Starszych Panów kobieta lubiąca używać różnych narzędzi w miłości, a przez to i narzędnika, wołała do swego wybranka: Ech, butem, knutem, znęcaj się nad ciałem mem zepsutem! Narzędnik obsługuje więc wszystkie przypadki dręczenia, męczenia, tratowania, trucia. Dlatego w języku polskim wykształciła się specjalna forma wyrazów do takich praktyk.
Kiedy nie wiemy, za pomocą czego i jak coś się komuś udało zrobić, język polski ma na to – również w narzędniku – specjalne określenie – wywinąć się psim swędem. Ponieważ kiedyś niektórych przestępców wieszano razem z psami (stąd ponura formuła: psy na kimś wieszać), to jednak psom przy odpowiednich ruchach się czasem udawało wywinąć od stryczka, prawdopodobnie za pomocą właśnie owego swędu.
Język polski jednak nie byłby sobą, gdyby nie spłatał parę figlów w narzędniku. Np. zupełnie dziwnie zamiast przyjacielom (trzmielom, obywatelom) mówimy: przyjaciołom, jak pszczołom. Albo mówimy księżmi, a nie księdzami czy księżami. Po wielu latach udręki, kiedy normalne dziecko opanuje tę pokrętność, jest to oznaka dojrzałości, a rodzicom zostaje tylko jedno zdanie przy kolacji: „Nie garb się”. Na szczęście dochodzi do tego rzadko, a jeśli się komuś udaje, to tylko psim swędem.
Miejscownik
Kiedy ma się coś w tzw. poważaniu, czyli niepoważaniu, mówimy, że mamy to w nosie. To zdanie pokazuje grząski grunt, jakim jest miejscownik. Są osoby, które tyle rzeczy mają w nosie, że ich nosy musiałyby być olbrzymich rozmiarów, a w środku toczyłoby się całkiem normalne życie. Co ciekawe, w wyrażeniach, które mają synonimiczne znaczenie do tego z nosem, używa się części ciała znajdujących się w zupełnie przeciwległych rejonach niż nos.
Miejscownik wskazuje miejsce – gdzie? (w nosie); a także wskazuje, temat rozmowy – o kim? o czym? Może to prowadzić do zapętlania się miejscownika, gdy rozmawiamy o nosie, który mamy w nosie, a jeszcze możemy i samą rozmowę umieścić w nosie kogoś innego. W przypadku częstego używania miejscownika w poważaniu poza domem przydałyby się chusteczki.
Zresztą z językiem polskim niełatwo jest wyjść na zewnątrz. W miarę łatwo jest na południu kraju, bo wyszedłszy z domu jesteśmy na polu, a kiedy wyjdziemy na północy, to jesteśmy na dworze. To właśnie oznacza, że już nie we dworze. Ale nie na dachu, tylko tak jakby w podwórzu. Reguły polskiego znakomicie oddaje przeszłość polskiej architektury.
Nawet jak z tego wszystkiego zostaniemy w domu, to i tak miejscownik tu trochę głupieje: bo choć dom brzmi jak tom czy łom, to w miejscowniku brzmi: w domu, a nie w domie.
Jak widać, w miejscowniku próg doskonałości jest bardzo wysoko.
Wołacz
Wołacz nie jest wybredny i pozwala po polsku zawołać wszystko, co istnieje w języku, nawet jeśli sensu tego wołania nie ma, bo obiekt nas nie usłyszy, albo jest kompletną abstrakcją. Kiedy Mickiewicz wołał do Litwy – Litwo! Ojczyzno moja! Albo kiedy wołał do młodości: Młodości! Ty nad poziomy wylatuj! – można sądzić, że młodość miała raczej trudności z zastosowaniem się do tego wezwania i nie wzlatała dla widzimisię poety. Także w wezwaniu: Kobieto, puchu marny, ty wietrzna istoto! – wieszcz dość odważnie wołał osobę, której raczej nie było w pokoju, być może z powodu przeciągu.
Podobnie, kiedy wołamy O kurczę! – nie przyzywamy kurczęcia. Istnienie wołacza jako oddzielnego przypadku oznacza, że kiedyś użytkownicy języka polskiego mieszkali od siebie daleko i ciągle na siebie wołali. Przy tym bałagan robił się wielki, bo i Ojczyzna wołała: Bywaj, dziewczę, zdrowe, ojczyzna mnie woła!”
Dziś jest nas dużo, a nawet za dużo na jeden metr kwadratowy i może dlatego wołacz jest jeszcze bardziej powszechny. Używa się go w tramwaju do dalszych dopiero co poznawanych dalszych znajomych: np. ty babo, dziadu, klempo,żmijo,, krowo. Przy tym jeśli ktoś ma z kimś bliska znajomość, zmienia go w małe zwierzątko i użycie wołacza się nasila: misiu, żabciu, kotku, rybko, kurko, gąsko, myszko. Świnko rzadziej.
Wołacz niestety jest przypadkiem, który raczej nie odpowiada na żadne pytanie. Jeśli nam z tego powodu przykro, zawsze przy wołaczu zamiast skromnego O! można dodać: Hop hop! – np. Kasiu, hop-hop! Albo: Halo, Liwo! Może będziemy mieli więcej szczęścia niż Mickiewicz i nam coś odpowie.
Rzeczownik odczasownikowy
Robienie rzeczowników z czasowników daje w efekcie takie słowa, jak właśnie „robienie”. Najczęściej takie rzeczowniki robią sobie prawnicy, chcąc stwierdzić, czy coś zaszło, czy nie. Jeśli zaszło, mamy zajście. Wtedy już jest się czego uczepić i drążyć: czy to zajście rzeczywiście zaszło, czy je kto widział i jak to zajście kwalifikować. Jak coś komuś wypadło, to mamy wypadek. A z wypadkiem prawnik ma już dużo roboty. Prawnicy starają się wszystkie czasowniki pozamieniać na rzeczowniki, żeby móc je sobie kwalifikować. Jedyny akceptowalny czasownik dla prawnika to dokonać – dokonać wpłaty, dokonać zranienia, dokonać kwalifikacji czynu.
Nawet jak coś się nie stanie, to po zamianie na rzeczownik też można to kwalifikować. Np. niestawiennictwo w sądzie, niewpłacenie, niepoddanie się kontroli.
Kto chce być ważny i poważny – od razu zamienia czasowniki na rzeczowniki. Słynna jest fraza z policyjnego mandatu, który karał mandatem za niemanie świateł. Niby wszystko gramatycznie w porządku, a jednak to jak założenie skarpet do sandałów.
Kiedy rzeczowniki urabia się od czasowników niedokonanych, mogą stać się rzeczownikami, które roboczo nazwiemy niedorobionymi. Czyli opisują sytuację, w której niby ktoś cos robił, ale ze słabą efektywnością. Czynność ta niestety nie została zakończona i wymagałaby jeszcze pewnego nakładu pracy.. Np. niedoczekanie twoje. Albo niedorobienie. Zobaczmy, jak pięknie takie „niewysypianie się” różni się subtelnie od niedosypiania. Nieutulenie od niedotulenia. Niepijanie od niedopicia. Zwłaszcza ten ostatni rzeczownik niedorobiony bywa fatalny.
Niektóre czasowniki zamienione na rzeczowniki są jakby wielokrotnie kserowane i potem trudno rozpoznać w nich oryginalny czasownik np. od rzezania mamy i raz, i wrażenie, i obrażenia, i obrazę, i obraz, i rzeźnika, i rzeź, i rzeźbę. I do wszystkiego tego potrzeba prawników.
Imiesłów przysłówkowy współczesny
Od 1975 do 2007 roku w radiu można było co tydzień słyszeć wybrzmiewający imiesłów przysłówkowy współczesny w cyklu Ewy Szumańskiej pt.: „Będąc młodą lekarką” i od tych słów się zaczynający: „Będąc młodą lekarką wszedł do mnię pacjent….” Dzięki temu zabawnemu powtarzaniu dziś większość uczniów popełnia ten błąd.
Imiesłów przysłówkowy współczesny jest współczesny gównie dlatego, że wskazuje na multitasking, czyli wielozadaniowość. Robimy jednocześnie dwie rzeczy, z tym że jedna wydarza się podczas drugiej. Np. żonglując telefonami, gram na skrzypcach – w tym wypadku żonglowanie zacząłem ciut wcześniej, ale dalej nie odpuszczam. Kiedy czytamy tytuł filmu, imiesłów przysłówkowy współczesny sugeruje nam, że bohater będzie robił coś więcej, niż tylko to, co w tytule: np. Tańcząc w ciemnościach sugeruje więcej akcji niż Tańczący z wilkami. Albo Przełamując fale zapowiada dodatkowe atrakcje w porównaniu np. z równoważnikiem zdania Na Zachodzie bez zmian.
Mając do dyspozycji imiesłów przysłówkowy współczesny i będąc z nim zapoznanym, można śmiało tworzyć filmowe hity: grając o honor, nie widząc zła, żyjąc w strachu, ślepnąc od świateł. Mogąc? Mogąc.
Imiesłów przysłówkowy uprzedni
Jest tylko jeden tytuł, w którym imiesłów przysłówkowy uprzedni został doceniony: to książka Jerzego Bralczyka „Pokochawszy”. Tytuł robi za początek opowieści, bo to książka o tym, co działo się dalej, po tym znaczącym wydarzeniu.
Większość imiesłowów uprzednich nie ma takiego szczęścia, żeby być w tytule. , ale na co dzień tworzą nam emulację czasu zaprzeszłego, który już był w polszczyźnie przeminął. Dziś dla bezpieczeństwa dzieci wmawia się im w szkole, że mamy trzy czasy, żeby nie bili głową w ścianę na przerwach. Jak wygląda ta emulacja? Np. Rozbabrawszy sprawę, usiadł przy narzędziach i zapłakał. Albo: Niezdawszy, w parku tępo karmił kaczki. Taka samoróbka plusquam perfectum.
Niestety, jak to jest z samoróbkami, łatwo o awarię. Kiedy jest za dużo przeskoków czasowych – ten uprzedni i ten przeszły i ten, w którym to opowiadam – użytkownicy języka polskiego często zapodziewają podmiot. Zapodziawszy go, biorą jakiś inny dostępny i tworzą zdania typu: Przybywszy do domu, czekał na niego gorący karp. Niby sympatycznie, a wieje horrorem. Czy zatem to gorący karp przyszedł i czekał na człowieka (jak w horrorze), czy odwrotnie – to człowiek przyszedł, a karp był po prostu kolacją (jak w filmie obyczajowym)?
Czasem podmiot jest tak nietrwały, że znika sam z siebie – np. w zdaniu: tłumy, rozszedłszy się, pomrukiwały… Niestety, tłumy po rozejściu się przestają być tłumami i jako takie nie mogą nic już dalej robić.
Poza tym imiesłów uprzedni akceptuje tylko formy dokonane: nie można powiedzieć: tłum, rozchodziwszy się…itd, tylko trzeba powiedzieć: rozszedłszy się. Ale – jak się okazuje, ze względu na ulotność tłumu, też nie można. Tak, ten imiesłów wymaga indywidualnego podejścia.
Imiesłów przymiotnikowy bierny
Z imiesłowem biernym sprawa jest niełatwa – chodzi o to, czy jezioro jest obszednięte, czy też jest obejdzione. Jeżeli rocznica może być obchodzona, a kształt może być obwiedziony, a stadion może być obiegany, to co z tym nieszczęsnym jeziorem?
Na szczęście kiedy jesteśmy obłożeni pracą, sterani i nieuczesani, jezioro i jego stan zaczyna nas mało obchodzić.
Imiesłów przymiotnikowy nie obdarza nas równością płci. Mężczyzna jest ożeniony, a kobieta wyszła za mąż? Przy tym wyszła to musi być ten imiesłów, tak jak przyszła praca czy przeszłe trudy. Imiesłów w odniesieniu do płci pięknej jest podejrzany – nie wiadomo, jak to z nią jest. Formę imiesłowową wyszła ktoś może uznać za czasownik i wtedy z trudów stosowania imiesłowu nici.
Jednym z paradoksów stosowania imiesłowu przymiotnikowego biernego jest formuła sądowa „wyrok nie jest prawomocny” używana po wydaniu wyroku w tzw. pierwszej instancji. Zamiast użyć bezpiecznego czasownika i powiedzieć, że wyrok uprawomocni się za tyle to a tyle dni, albo że będzie prawomocny wtedy a wtedy, sądy pouczają strony za pomocą imiesłowu przymiotnikowego, pokazując potencjał gramatyczny, lecz wprowadzając zamieszanie.
Jako postscriptum do niebezpieczeństw z użyciem tego imiesłowu można wspomnieć zaplutego karła reakcji, który to karzeł, chcąc zastosować formę imiesłowu, sam siebie – jak wskazuje gramatyka – zapluwał, i to pod wiatr.
Liczebnik.
Słynna i wieczna aktorka Nina Andrycz miała na trumnie napis, że żyła 101 lat. Z daty urodzin wynikało, że żyła 103 lata i tak napisano na nagrobku. Tuż po wojnie utrzymywała, że urodziła się w 1915, co dawało jej szanse grania w od 1945 królowych, dam kanalii i Chinek jako aktorce przed trzydziestką. Później lat miała już coraz mniej. Kiedy w wieku 94 lat trafiła do szpitala, gdzie na drzwiach pisze się, ile lat ma pacjentka, ludzie zaglądali i twierdzili, że w środku siedziała kobieta 50. letnia. Byli jednak świadkowie, którzy twierdzili, że urodziła się w 1910.
Język polski daje dużą szansę tym, co nie lubią dokładnie liczyć. Mamy od tego liczebniki nieokreślone. Np. ciut. Z deka więcej niż ciut to ciut-ciut. Tak jak trochę to więcej niż troszkę, a na pewno więcej niż troszeczkę. Troszeczkę to chyba jest taki ułamek nieokreślony, bo troszeczkę to coś uszczkniętego z całości, odsypanego z kupki (ile ziarenek tworzy kupkę?). Nie wiadomo też, ile to jest co nieco – ale ten liczebnik na pewno oznacza mniej niż liczebnik dość. Dla Puchatka małe co nieco nigdy nie było dość. Dla bardziej zorientowanych matematycznie są w polskim frazy liczebnikowe w przybliżeniu i na oko. Jak już ktoś wie, jaki rząd wielkości ma na myśli, to mówi, że kilkoro, albo kilkanaście, albo kilkaset. Potem to już jest mnóstwo. A jakby kto chciał mnożyć to, to mamy i kilkakroć, stokroć i po wielokroć. A jak już nie wiadomo ile, to do kroćset!
Liczenie na oko da się ogarnąć. Najgorzej z tymi liczebnikami zbiorowymi. Jak jest jeden, to smutno, ale jak jeden z drugim, zaczynają się kłopoty. Oba kotki czy obydwa? Obie kotki czy obydwie? Oboje kotków, czy może obydwoje? Obadwa? Obojgum kotkum?
W dodatku w jednym z przysłów mamy zakopany niewybuch sprzed wojny – liczebnik z dawnej liczby podwójnej: dwie słowie, które miały być dość mądrej głowie – ale jak widać dwie słowie nie starczyło. Liczebników się namnożyło.
Liczbę tych form określa specjalna fraza liczebnikowa nieokreślona: od groma. Albo do diabła i ciut ciut. Na pęczki znaczy się. Siła tego. Samemu trudno to pojąć, ale i trudno samowtór, to znaczy z kimś drugim. Albo i samotrzeć, czyli z kimś trzecim.
Ułamki w polskiej szkole zaczynają się późno, bo też nie wiadomo jak o nich mówić. Mówimy dwie trzecie, trzy czwarte, ale nie pięć szóste, tylko pięć szóstych. I pół-wtora, czyli półtora, jeden i pół.
Liczebników jak psów. Liczbę gatunków liczebników określa specjalny liczebnik nieokreślony: wielorakie – np., sześciorakie, pięciorakie (Tymczasem czworaki są do mieszkania, a trójniak i dwójniak to coś do picia). Na końcu tego ciągu do wyboru do koloru rozciąga się liczebnik nieskończoność; to do niej dążą w języku polskim formy liczebnikowe.
Onomatopeja.
U progu XXI wieku powstała Fundacja Bęc! Zmiana, która poprzez dynamiczną onomatopeję wyraziła upadek tego, co dotychczas i powstanie czegoś nowego w tym miejscu. Nie wiadomo tylko co spada z czego, ale ważne, że z hukiem.
Dziś prawdziwą ostoją onomatopei jest komiks. To tam onomatopeje są kolorowe i wyrafinowane. Puszczona strzała i słynne siutrrr – kiedy wbijała się w drzewo, poślizg motocykla ziiiiip,, bling! blang! badablog! babach – kiedy się wali w drzwi, ypi – gdy kto czka. Ekhm – gdy chrząka. No i te eksplodujące: badaboom, kaboom, bwoom, kapow.
To stosunkowo świeże onomatopeje, czyli wyrazy dźwiękonaśladowcze. Ale w języku polskim mamy też parę całkiem czerstwych słów, które brzmią tak, jak je słyszeli nasi przodkowie. To nasze dziedzictwo. Warto się wiec pochylić nad niektórymi onomatopejami. Weźmy na przykład niewinne tup-tup. Co mieli na myśli nasi przodkowie, kiedy mówili tupot białych mew? Plask-plask? Albo weźmy taki, nawiązujący do dźwięku, kociokwik. Wyraża stan i to co w im do umysłu człowieka wówczas dociera. Wydaje się, że wiejska cisza i przyroda czasami zbytnio doskwierała praszczurom.
Inne onomatopeje wydają się równie tajemnicze. Koń robi i-ha i patataj. Małe dziecko świetnie naśladuje psa, ale dziwi się, że pies wydaje dźwięk hau-hau. Chyba, że go boli. To by źle świadczyło o naszych przodkach.
Źle świadczy również duża liczba onomatopei, które mówią o tym, czego nie powinno się robić przy stole. Taka duża liczba smarków, mniam-mniamań, pochrząkiwań, chrupnięć, bekań, cmoktań, apsikań i prychań itp. skłania do przekonania, że maniery nie były najmocniejszą stroną, gdy język polski się rodził.